Nadszedł czas na wpis 🙂 Trochę minęło czasu, więc można co nieco tutaj naskrobać. Od powrotu ze szpitala minął ponad tydzień, więc mogę – że tak powiem – zdać Wam, Drodzy Czytelnicy, relację… Podzielić się wrażeniami… A może spróbować zrobić małe porównanie? Cofnąć się pamięcią do pamiętnego roku 2017, kiedy to na świat przyszedł Łucyjkownik i narobił sporo (pozytywnego) rabanu w naszym życiu… Generalnie mógłbym napisać tak… Jest inaczej. Kropka. Koniec wpisu. No, ale przecież nie po to tworzę tutaj ten wirtualny…hm… pamiętnik? żeby napisać jedno zdanie i satysfakcją wyłączyć komputer… a potem udać się na zasłużony odpoczynek… przespać spokojnie całą noc… a potem… obudzić się rześki i wypoczęty i korzystać z kolejnego wolnego dnia, bo przecież mam „opiekę” 🙂
Niezła ściema teraz poszła…
Bo OK… jest inaczej… zupełnie inaczej. Bo przecież ten, kto myśli, że każde kolejne dziecko jest wierną kopią poprzedniego, ten chyba wiedzę o wychowaniu czerpał z gry „The Sims”. Judytka jest zupełnie inna od Łucyjki. Pod każdym względem….
Po pierwsze: Nie daje nam się wyspać. Łucja prawie w ogóle nie budziła się w nocy. Potrafiła nawet nie obudzić się w ogóle przez noc. Oczywiście potem były różne perturbacje związane z tym niebudzeniem się w nocy. Pisałem dawno temu na ten temat. Jeśli ktoś ma ochotę, zachęcam do lektury tamtego wpisu… A jeśli nie, to pozwolę sobie na małe resume. Ale to za chwilę… Bo wiąże się to z drugim punktem.
Zatem… Po drugie: Judytka to „Mleczkowy Potwór”. Je jak zwariowana… A potem ma czkawki, ulewanki, kupanki… No OK… różnej maści reakcje fizjologiczne. A Łucja… No ta to do żarłoków nie należała. ( i nadal nie należy) Bardzo krótko jadła, zasypiała przy piersi no i ogólnie trochę ją trzeba było ścigać do jedzenia (i nadal trochę trzeba… No chyba, że na stół wjedzie chleb z miodkiem… albo „mniam-mniam z góry*”) [*mniam-mniam z góry czyli słodycze. Określenie wzięło się stąd, że są one przechowywane w najwyższej szafce w kuchni. Łucja komunikuje, że ma na nie ochotę mówiąc: mniam-mniam i pokazując palcem w górę.]
Dobra… bo odpłynąłem… Teraz przejdę do wspomnianego Resume… Łucja przez to, że przez pierwsze tygodnie (a może miesiące… po ponad dwóch latach ciężko podać dokładny czas) prawie nie budziła się w nocy i ogólnie nie jadła mega dużo, słabo przybierała na wadze. Potem zaczęliśmy ją na siłę budzić, by karmić ją w nocy… no i wtedy dopiero zaczęła budzić się po dwa, trzy razy w nocy… Ale to już chyba było po pół roku? Kto chce wiedzieć dokładnie jak to było… zapraszam do lektury archiwalnego wpisu 🙂 No… OK…
Generalnie trzecim takim punktem różniącym dziewczyny był czas urodzenia się i ogólnie pojęta wielkość. Łucja urodziła się trzy dni po terminie. Poród był mówiąc bardzo, ale to bardzo delikatnie… ciężki. Trwał w sumie mniej więcej 18 godzin. Łucja urodziła się o 5.00 ważąc 3570 g. i mierząc 55 cm. Jeśli zaś chodzi o Judytę… hm… no cóż. Żoneczkę wzięli do szpitala na przełomie 38 i 39 tygodnia. Nie chcę się zbytnio wdawać w szczegóły, ale najogólniej były pewne zawirowania, które doprowadziły do decyzji, że Ola zostaje w szpitalu… W środę 28.08 podano jej „Oxy”. O 14.35 odebrałem smsa „zaczyna się”. A o 15.50 Judtykownik, był już z nami. Waga 2810, wzrost 52 cm.
Jak zatem widzicie Łucja urodziła się całkiem spora, Judyta maleńka. Wciąż nie mogę się nadziwić, że jest taka malutka. Pamiętam (przez mgłę) Łucję, która była całkiem duża.
I którą o wiele łatwiej się ubierało… 🙂 Te wszystkie ciuszki najmniejszego rozmiaru, jaki mamy… i tak są na nią duże 🙂 Ale wiem, że urośnie. Może nawet szybciej niż ŁuŁu.
No i jeszcze co nieco o porównaniach, jakie ciągle się nasuwają wraz z kolejnymi upływającymi dniami… Oglądamy sobie zdjęcia i patrzymy, jak dziewczyny wyglądały w tych pierwszych tygodniach… no właśnie 🙂 Jak… ???
Czy są podobne… A może całkiem inne? 🙂 To już zostawiam Waszej ocenie.
PS. Ciekawe czy potraficie zgadnąć kto jest kto 🙂 Aha… no i czyje to nogi 😛
PS2. W minionym tygodniu byliśmy na sesji zdjęciowej. W najbliższym czasie napiszę o tym coś więcej… 🙂
No… OK… kończymy to „pisu-pisu”… Do następnego razu 🙂