Ciężki ze mnie przypadek… Oj ciężki… Obiecuję sobie, że będę pisać regularnie a potem nie mogę się zmobilizować i nie odzywam się tutaj… nie daję znaku życia… Ale wszystko u nas dobrze. Jedyne zawirowania, jakie się pojawiły to przeprowadzka, ale o tym może innym razem 😀 Mam nadzieję, że prędzej niż później.
Tak sobie ostatnio przeglądam inne blogi prowadzone przez rodziców i często przewijającym się tematem jest nauka samodzielnego zasypiania. No i tak mi przyszło do głowy, że może w ogóle napomknę jak to u nas było. Wiem, że pisałem ogólnie o spaniu… O nocnych pobudkach na karmienie… i o oduczaniu tego nocnego karmienia. Pewnie pojawiło się tam jakieś luźnie stwierdzenie, że Łucyjka sama śpi… ale może nie wybrzmiało to wystarczająco dobrze 😉 Zatem poświęcam osobny wpis na to, by zakomunikować: Łucyjka sama śpi. Od początku.
Jest w tym moim stwierdzeniu trochę dumy… no i nieskrywanej pychy… Bo czytam u innych blogerów, jak to przechodzili kolejne etapy… Od bujania, poprzez spanie z rodzicami, zasypianie w łóżku rodziców i potem „operacja przenoszenie do łóżeczka” i w ogóle, i w szczególe, i pod każdym innym względem. A u nas? A u nas nie było tego…
Nie trzeba było robić kombinacji… w zasadzie żadnych.
Po prostu od początku postanowiliśmy twardo trzymać się rytuału.
Najpierw… kiedy Łucyjka była malutkim dzidziulkiem… Karmienie, włączanie radia i wychodzenie z pokoju. Wieczorem do rytuału dołączała kąpiel. Najczęściej malutka zasypiała od strzału. Pewne problemy zaczęły pojawiać się później… jakieś małe bunty.
Ale na odmowę współpracy mieliśmy swoje pomysły. Wchodziliśmy do pokoju, szeptem tłumaczyliśmy, że to jest pora na spanie, po czym odkładaliśmy naszego Bzika do łóżeczka i wychodziliśmy. W najgorszym przypadku czynność trzeba było powtórzyć trzykrotnie 😉
Kiedy Ola wróciła do pracy, baliśmy się, że spanie na dwa domy będzie problemem. Bywały takie dni, że oboje mieliśmy nockę no i Łucja zostawała z teściową. Ale obawy były nieuzasadnione, bo i tutaj nie było większych problemów. Po prostu wszyscy trzymali się rytuału. Pory drzemek mniej więcej o tej samej porze, jakieś jedzonko no i oczywiście włączone radio. To wszystko składało się na idealny zestaw pomocny w zasypianiu.
Aaa… zapomniałbym o jeszcze jednym… Pluszaki. One od jakiegoś czasu też są stałym elementem każdego pobytu w łóżeczku. Ale nie zawsze. I całe szczęście, bo przewożenie z sobą tej całej menażerii mogłoby być problematyczne. Dlaczego? A no dlatego, że nasz dzidziulek wymyślił sobie, że w jej łóżeczku mają być trzy pieski i trzy koniki a oprócz nich siedem figurek kucyków schowanych pod poduszką… A ostatnio do ekipy dołączyły też małe laleczki 😀
Całe szczęście, że nasz Bzikulec nie sprawdza, czy nikogo nie brakuje… I nie uzależnia od tego swojego spania 🙂 Moglibyśmy mieć wtedy problem. A tak ciągle tkwimy w przekonaniu, że nasze dziecko jest prawie bezproblemowe…
No właśnie… Prawie 😀