Powiem uczciwie… Miałem zamiar pisać na zupełnie inny temat. Nawet miałem już zarys tematu, który miał tutaj wylądować. No i wtedy stało się. Przyszła sobota, która upłynęła pod znakiem finału trzeciej serii polskiej edycji The Voice Kids. Były emocje, dużo działo i w ogóle. Pewnie nikogo nie zaskoczę, bo cały Internet żyje tym, co stało się w sobotę. Trzynastoletni Marcin Maciejczak zwyciężył nie tylko w programie, ale zdobył także nagrodę dla najpopularniejszego uczestnika. A czy naprawdę był taki dobry?
Szczerze? Był jeszcze lepszy… Choć na początku wcale nie widziałem w nim zwycięzcy a żoneczka stwierdziła, że gdybyśmy mieli syna, to nie byłaby tak tolerancyjna w kwestii ubioru, jak jego rodzice 😉 OK… Bo przecież mój blog nie jest miejscem do oceny stylu ubierania się czy też talentu zwycięzcy Talent Show. To tylko słowa wstępu…
Oglądając ten program, ale także poprzednie edycje, poza samym zachwytem nad genialnie śpiewającymi dzieciakami, nachodzą mnie (ale żoneczkę także… żeby nie było) refleksje odnośnie przyszłości naszych małych – póki co – dzieciaków.
Jak je prowadzić? Kierować?
Jak nie zaprzepaścić ich talentów?
Jak mądrze te talenty rozwijać?
Bohater Voice’a zaczął naukę śpiewu w wieku 6 lat.
A w wieku 13 lat zachwycił swoim talentem jeśli nie miliony, to na pewno setki tysięcy Polaków. (a może nie tylko Polaków, w końcu youtube jest ponad granicami państw) Ja w wieku 13 lat daleki byłem od takich pasji. A nawet jeśli jakieś ambicje muzyczne miałem, to ograniczały się do śpiewania przeróbek znanych ludowych i plumkania na gitarze. Pamiętam taką akcję z gimnazjum. Siedzieliśmy z kolegą z gitarami przed szkołą i śpiewaliśmy i graliśmy.
Szła dzieweczka do laseczka, do zielonego…. do zielonego.
Przez laseczek płynie rzeczka, rozebrała się do naga… rozebrała się.
Z północy zawiało, łołoło
Gacie jej porwało, łołołoło
Dziewczyna za krzaki, łołoło
Tam były chłopaki, łołoło
Współczesne nastolatki powiedziałby: niezły cringe. My myśleliśmy wtedy inaczej. Ale granie na gitarze nie ograniczało się tylko do durnych przyśpiewek. Grywałem też na jakiś wyjazdach, obozach… ale do artystycznych wykonów było mi daleko. Odpuściłem chodzenie na profesjonalne lekcje, bo po pierwsze grupa w domu kultury się rozpadła a po drugie… leń wziął górę. Wieczory wolałem spędzać inaczej. Mniej produktywnie.
W ten sam sposób upadła moja kariera teatralna. W szkole grałem w kilku większych przedstawieniach. Zdaniem moich polonistek byłem naprawdę dobry. Moim zdaniem po prostu dobrze się bawiłem grając. Ale nic z tym nie zrobiłem dalej.
Czy moi rodzice wiedzieli, że mam takie…hm… talenty? Pewnie tak… Czy byliby gotowi wspierać mnie, gdybym wyraził chęć pójścia na jakieś dodatkowe zajęcia? Myślę, że wygrzebaliby pieniądze spod ziemi, gdybym wyraził taką wolę. Ale ja takiej woli nigdy nie wyraziłem. Swoje nastoletnie życie minęło mi przed kompem na graniu w RTSy.
A teraz… Po wielu długich latach…
Kiedy sam jestem ojcem…
Myślę sobie… jak ogarnąć to wszystko. Jak po pierwsze pokazać dziewczynom możliwości, jakie mają? Obudzić w nich chęć. Żeby chciało się chcieć. Nie zrozummy się źle. Nie chodzi o jakieś realizowanie własnych niespełnionych ambicji, ale pokazać, że jeżeli chcesz… to możesz. Możesz być, kim chcesz. (jak śpiewa zwyciężczyni pierwszej edycji dziecięcego Voice’a)
Chodzi też o pokazanie alternatywy. Pokazanie, że w życiu można robić coś więcej niż siedzenie przed telewizorem, komputerem czy telefonem. Wiem, że kiedy to przeczyta ktoś z mojego bliskiego otoczenia, powie: a jaki dajesz przykład, skoro sam siedzisz i oglądasz pierdoły na Facebooku czy YouTubie. Oczywiście… Ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień 🙂 Ale wracając do tematu… Chodzi o pokazanie, że można śpiewać, grać na instrumencie, uprawiać jakiś sport, może malować, rysować, rzeźbić, Whatever…
Ale nie można kazać robić dziecku czegoś, czego nie będzie lubić. OK… To skąd wiadomo, że coś może polubić lub nie? Metodą prób i błędów 🙂 Głupio proste.
Trzeba też pokazać, że pasja, którą chcemy rozwijać może, ale nie musi być później źródłem dochodu. Trzeba uświadomić, że owszem fajnie jest wiązać przyszłość ze śpiewem, grą na instrumencie, teatrem itp… ale, że wśród artystów mega sukces osiągają nieliczni. A reszta? Reszta kończy w szarym tłumie…. i wykonuje nudny zawód. Bo za coś trzeba żyć.
I znowu się nie zrozummy źle. Nie chodzi o podcięcie skrzydeł, czy wylanie kubła zimnej wody. Powiedzenie. Przestań śpiewać, bo z tego nigdy nie będziesz mieć hajsu. Sito showbiznesu Cię przesieje i skończysz robiąc kanapki w hamburgerowej sieciówce. Będziesz sobie mogła, co najwyżej pośpiewać do kotleta. Takie podejście też jest złe.
Trzeba znaleźć złoty środek. Jeśli poznamy, jaką pasję ma nasze dziecko, mamy je wspierać. Czasami zarwać noc, wziąć urlop na żądanie, by zawieźć je na konkurs czy kolejny festiwal czy inne zawody…. Ale jednocześnie zachęcać do tego, by zawsze był jakiś plan B. By mieć zawód… taki pewny… by móc podjąć normalną pracę.
Wiem, że to wszystko są rzeczy oczywiste… Takie truizmy.
Nie piszę nic ani zaskakującego, ani wyjątkowego.
Ot takie: oczywiste oczywistości.
Ale tak po prostu czułem, że muszę się w tym temacie trochę uzewnętrznić.
Przez te wszystkie tygodnie zmagań dzieciaków w telewizyjnym Talent Show, przyglądaliśmy się również ich rodzicom, którzy byli obecni na backstage’u.
I myśleliśmy, czy potrafilibyśmy być tacy sami. Czy może nie weszlibyśmy w tę – jakby nie patrzeć – medialną rolę.
To trudne pytanie… ale myślę, że nie ma co szukać odpowiedzi, bo ta wyszłaby w praniu.
Nie ma co się szykować na wielkie kariery córeczek, póki są jeszcze takie małe 🙂 A jeśli zechcą iść do telewizji? Wtedy będzie trzeba ćwiczyć „okrzyki bojowe” 😀
Tym akcentem zakończę…
A dla wszystkich, którzy jeszcze nie widzieli, link do teledysku zwycięzcy 3 edycji Voice’a