W końcu nadszedł ten czas, by spróbować pożegnać się z pieluchą. Nastawialiśmy się na zaciętą walkę. Miał być pot, krew i łzy… W końcu było to już nasze drugie podejście do odpieluchowania. Po raz pierwszy nie udało się… W zasadzie sam nie wiem czemu. To znaczy nie było to do końca odpieluchowanie… Nie było tak radykalnie, jak teraz… Ale OK: Koniec tego wstępu pełnego motania się… koniec wprowadzenia w ten mokry a czasem i śmierdzący temat… przejdźmy do konkretów…
Kiedy Łucja skończyła bodajże 1,5 roku, (chyba jakoś tak to było…) kupiliśmy nocnik z zamiarem rozpoczęcia nauki załatwiania się na nocniku. (bo chyba właśnie po to się go kupuje :D) A potem… kupiliśmy jeszcze jeden. (bo akurat żoneczka była w Biedrze i spodobał jej się, więc uznała, że drugi będzie stać w domku babci) Tak się jednak złożyło, że u babci był jakiś stary nocnik, więc tym sposobem staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami trzech nocników… wszystkich (w wiecznie modnym) kolorze zielonym. Łucyjkownik nawet parę razy zrobił siku do nocnika, ale trzeba było się przy tym sporo nakombinować. Na przykład oglądać album ze zdjęciami. Skutek tego był taki, że album trzeba było kleić taśmą a pampers jak był na tyłku, tak był… A sikanie na nocnik odpuściliśmy, bo uznaliśmy, że okoliczności – póki co – są niesprzyjające. Ogólnie rzecz ujmując doszliśmy wraz żoneczką do wniosku, że najlepszym momentem na pozbycie się pieluchy będzie albo wiosenno – letni czas, kiedy to latanie z gołym tyłkiem nie będzie tak kontrowersyjne (bo wiecie… nie usłyszymy od jednej albo od drugiej babci tekstu w stylu: jest zima… jest zimno… przeziębi się… nie może latać z gołym tyłkiem) a drugi idealny moment to przeprowadzka, bo ryzyko zesikania się na dywan będzie zerowe. (nie mamy dywanów, tylko kafelki i panele) Zwyciężyła opcja numer dwa. Krótko po przeprowadzce… na około miesiąc przed drugimi urodzinami… pampers poszedł w odstawkę. Pamiętam, że byłem wtedy w pracy. Miał przyjść znajomy pomóc nam przy montażu półek w garderobie. Ola podjęła wtedy decyzje i wywaliła pampera. Łucjobzik zaczął ganiać z gołym zadem. Pierwszy sik był w majtki, drugi na podłogę… trzeci i następne były już w nocnik. Tak upłynął pierwszy dzień… W zasadzie można go uznać za sukces. Nie było buntu, larma… krzyku. Żadnego rzucania się na ziemię… występów teatralnych i innych tego typu akcji. Po prostu nocnik został zaakceptowany. Cóż… w końcu był na nim konik… i krówka… i myszka… i – podobno – był też kotek i piesek. (to znaczy nie ma na nim kotka i pieska, ale Łucja uważa, że one tam są a nie widać ich, bo siedzą w stodole)
Drugi dzień był trochę gorszy… pojawiły się nawet lekkie (a może nawet trochę cięższe) przejawy buntu. No i nie udało się zdążyć na czas… i to z „dwójeczką”. Ale dzień minął…
A po nim przyszedł kolejny… jak w piosence… „a po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój”. Taki właśnie był ten trzeci dzień. Spokojny… Wręcz idealny. I był to początek #dobrejzmiany 😀 No prawie dobrej… Bo tak w sumie to czasem pampers zdobi jeszcze zadek… Dokładnie dwa razy w ciągu dnia.
Na spanie… i na drzemeczkę… ale coraz rzadziej jest zasikany…
A Bzikuś coraz częściej woła, że chce na nocnik. Nawet w nocy 🙂