Nowy Rok w pełni. Większość z nas już zdążyła zapomnieć o tym, że jeszcze tak niedawno żegnaliśmy 2018… Każdy żegnał na swój sposób. Jedni na szalonych imprezach, na których przygrywał Sławomir tudzież inny Zenek, inni stawiali na ambitniejsze rytmy… a jeszcze inni „szaleli” na piżama party ze swoimi dzidziulkami.
My postawiliśmy na bramkę numer trzy… i nie dotrwaliśmy do północy 😀
Ale za to wstaliśmy wcześnie… kiedy za oknem było jeszcze ciemno… Bo Łucja doszła do wniosku, że godzina 4.30 to najlepsza pora na oglądanie książeczek… Udało nam się przekonać ją, żeby jednak wróciła do łóżeczka jeszcze na chwilę… tym sposobem wynegocjowaliśmy dodatkową godzinę snu 🙂
I tak zaczął nam się ten 2019…
Ale cofnijmy się troszkę w czasie, bo przecież Święta, to nie tylko Sylwester, Nowy Rok, ale jeszcze inne… ważne dni.
Prawdę mówiąc, dla niektórych ludzi, świętowanie zaczyna się już na kilka dni przed Wigilią. Znamy to… gorączka przedświątecznych zakupów, pranie, sprzątanie, gotowanie. No i oczywiście…. ubieranie choinki.
Jak było u nas? A no… ubraliśmy choinkę… a Mały Bzik chwilę później zaczął ją rozbierać i zanosić bombki do pokoju swojej babci 🙂
Zabawa na 102. Ubaw po pachy. Najbardziej do gustu przypadł jej reniferek, którego włożyła sobie do łóżeczka i dała nam do zrozumienia, że będzie z nim spać. Po bliżej nieokreślonym czasie płaczu, lamentów, rzucania się na ziemię i powtarzania 50 razy „nie, nie, nie”… dzidziulek ustąpił i powiesił reniferka z powrotem na choince. I na razie ciągle wisi 🙂

Oprócz ubierania choinki były też zakupy… Pojechaliśmy po prezenty do jednej z galerii handlowych w naszym mieście a tam zastaliśmy wielką dekorację świąteczną – niedźwiedzia polarnego, który rusza głową. Pomyśleliśmy… no to po zakupach… teraz Mała nie będzie chciała już nigdzie iść, bo będzie chciała patrzeć na misia. No nie myliliśmy się, ale nie było aż tak źle… zrobiliśmy zakupy i zadowoleni skierowaliśmy się ku wyjściu. I wtedy pojawił się problem… Tym problemem była czapka, której Łucjobzik nie chciał za nic w świecie ubrać. Histeria, rzucanie się na ziemię, 50 razy powtarzane „nie, nie, nie”… i spokojne tłumaczenie, że trzeba ubrać czapeczkę, bo na zewnątrz jest zimno i zmarzną uszka. Pomogła dopiero groźba niepuszczania „śpiewanek”. Tym sposobem zakupy świąteczne można było uznać za zaliczone.

Tak – mniej więcej – upłynął czas przygotowań do Świąt. Nadeszła Wigilia. Od kilku lat wygląda ona nieco inaczej niż wcześniej. No od mojego ślubu 😉
Wcześniej była to „imprezka” bardzo minimalistyczna – zarówno pod względem osób jak i dań. A u żoneczki wręcz przeciwnie. Obfitość i pod względem personalnym i żywnościowym 🙂 Jako jedynakowi trudno mi do tego przywyknąć, ale podoba mi się taki styl, gdzie rodzina spotyka się w takim licznym gronie: dziadkowie, dzieci, wnuki… a potem w Boże Narodzenie przyjeżdża jeszcze kuzynostwo, wujkowie, ciocia. Jest akordeon, gitara (ta gitara to mój wkład) i taka naprawdę mega atmosfera.
No… ale jak w tym wszystkim odnajduje się Łucja… ano o dziwo nie grymasiła jakoś strasznie w czasie Wigilii 🙂 Nie trzeba było ustanawiać parówek trzynastą potrawą wigilijną. Mały Bzik wcinał barszczyk z uszkami, spróbował trochę zupy rybnej, wszmał pieroga z kapustą, skosztował moczki. Ale chyba najbardziej zajadał się makowcem z mlekiem.
(w rodzinie żoneczki tę potrawę nazywa się makówką) No i oczywiście nie zapominajmy o ciasteczkach i mandarynkach. A w Boże Narodzenie na uroczystym obiadku oczywiście hitem był rosół 🙂 Reasumując… dzidziulek był na tyle grzeczny, że Aniołek zjawił się zgodnie z planem. I przyniósł Łucyjce puzzle i książeczkę. Puzzle układa teraz tata (na zmianę z mamą) a książeczka musi obowiązkowo być oglądnięta każdego ranka 🙂

Święta to również czas, w czasie którego trochę częściej zagląda się do kościoła 🙂 No a nawet robi się coś więcej niż tylko zagląda… My niestety nie mieliśmy okazji być na Pasterce, no ale jak się ma małego dzidziulka i zostaje się z nim na noc, bo mamusia Olusia idzie w Wigilię na nockę, (uroki pracy w szpitalu) to czasem trzeba odpuścić. A do kościoła poszliśmy rano. Jak było? Hm… no temat zachowania dzidziulka w kościele to w ogóle na osobną notkę się nadaje… powiem tyle, że jak na typowe zachowanie Łucuszka, to było całkiem nieźle 🙂 Dopóki dzidziulek nie zobaczył stajenki.
Myślę, że wielu z Was – mających maluszki – przerabiało (albo przerabia) ten temat. Szopka to najfajniejsza dekoracja w całym kościele. Są w niej baranki, krówki, jelonki… no w sumie jest też św. rodzina, (W sumie to powinna być wymieniona na początku) ale najlepszy w całej stajence to jest aniołek, który kiwa główką, jak wrzucisz do niego pieniążek. Kiwa głową, mówi: „Bóg zapłać” i śpiewa kolędy. Fajna sprawa? Dla dzidziulka owszem.
Dla rodzica… trochę mniej fajna… no chyba, że ma portfel pełen drobnych pieniążków… i mnóstwo cierpliwości. Bo Bzikowi nie wystarczy wrzucić jednego pieniążka. Ani dwóch… Zabawa w napełnianie aniołka monetami nigdy się nie znudzi… A jeśli siłą zabierze się maluszka z kościoła? Zaczną się płacze, lamenty, rzucanie się na ziemię i powtarzanie 50 razy
„nie, nie, nie” 🙂 A jak jest i Was?

Ten zimowo – świąteczny czas to również hasanie na śniegu. W tym roku prawdziwa zima przyszła dopiero w styczniu. No i była to świetna okazja do zimowych szaleństw. Wprawdzie już w zeszłym roku mieliśmy okazję co nieco zaprzyjaźnić się z zimą, ale na dobrą sprawę Łucyjka była jeszcze na tyle mała, że średnio interesował ją śnieg, święta, prezenty itp. Ale teraz… teraz to już zupełnie inna historia 🙂 Na początku troszkę nieufnie podchodziła do biegania po białym puchu, czy robienia tak zwanych orzełków, ale jak spróbowała… to ciężko było z nią wrócić do domu 🙂 Co więcej można powiedzieć w tym temacie? Najlepiej oddadzą to zdjęcia 🙂



Myślę, że starczy na dziś tych wspomnień 🙂
Do następnego razu…