Kiedy oczekuje się narodzin dziecka, różne wyobrażenia przyszłości chodzą po głowie. Jednym z takich przewijających się w głowie tematów jest sen. A konkretnie przesypianie nocy. Bo wiecie jak to jest… przynajmniej w tych stereotypowych opiniach? Niemowlę często budzi się w nocy, trzeba do niego wstawać, uciszać, kołysać, karmić itp.
No i rzeczywiście często tak bywa… Znajomi, którzy mają starsze dzieci, straszyli nas, że te pierwsze tygodnie a nawet miesiące będą nam upływać pod znakiem nieprzespanych nocy. Będziemy chodzić niewyspani i wściekli. Będziemy starali się uciekać na mikrodrzemki do ubikacji itp. itd. etc.
Kiedy jednak Łucyjka się urodziła, wcale nie miała ochoty rozrabiać po nocach, budzić się na picie mleczka itp. Grzecznie przesypiała całe noce, tak że prawie zapominaliśmy że mamy obok dzidziulka. No OK… czasem była jakaś jedna pobudka w nocy, ale była ona najczęściej spowodowana niespodzianką w pieluszce lub burczeniem w brzuchu. Zwykle jednak był spokój… cisza… Cała noc przespana bez jednego, nawet małego płaczu. Zastanawialiśmy się nawet czy to normalne, bo przecież większość niemowląt budzi się w nocy, by jeść. Żoneczka rozmawiała z koleżankami i prosiła o radę, ale jedyną przewijającą się radą było: Jak śpi, niech śpi. Nie budź. Jak obudzisz raz, to potem możesz tego pożałować. Więc nie budziliśmy. A Łucja spała całe noce…. Do czasu…
Zanim przejdę do tego „dramatycznego” punktu zwrotnego, muszę napomknąć o małym problemie, który przewijał się przy każdej wizycie kontrolnej u lekarza. Tym problemem była waga Łucji. Za każdym razem słyszeliśmy, że mało waży. No i kiedy po pół roku, w czasie badania przed szczepieniem usłyszeliśmy od pielęgniarki: no jest trochę niedowagi, postanowiliśmy z żoneczką Olusią, że trzeba podjąć radykalny krok. Obudzić Łucję w nocy i dokarmiać. Jak postanowiliśmy, tak też zrobiliśmy. I… jak łatwo się domyślić pożałowaliśmy naszej decyzji. Sprowadziliśmy na siebie zemstę dzidziulka.
Łucja zaczęła budzić się każdej nocy. Noc w noc. Nie brała pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących. Co z tego, że niedziela? Chcę jeść, macie wstać i mnie nakarmić. Co z tego, że tata ma pierwszą zmianę i wstaje o 4.30? Dawać mleczko!
Co z tego, że jest noc, w nocy jest ciemno i w nocy się śpi? Ja nie chcę spać, chcę pić.
I tak dalej… i tak dalej… Naprawdę było to męczące, ale staraliśmy się robić dobrą minę do złej gry. No i żartowaliśmy sobie z tego, że nie posłuchaliśmy dobrych rad i dlatego teraz ponosimy konsekwencje. Karma nas dopadła 🙂
Kolejne miesiące upływały na nocnych pobudkach, czasami nawet trzy razy w ciągu nocy. A przed nami krążyło widmo powrotu Oli do pracy. A wiadomo jak to z pracą w szpitalu jest. Dyżury trwają po 12 godzin no i są również nocki. Kto wtedy nakarmi małego głodomora, który obudzi się o 3.00 i będzie żądał mleczka? Ale nie takiego z butelki, ale takiego prosto od mamusi? No był to problem… Zaczęliśmy zatem szukać rozwiązania. A rozwiązanie miało być radykalne. Mamusia Olusia musiała zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas. Brak mamusi równał się brakowi mleczka. Oczywiście do dyspozycji była woda. A jak dzidziuś nie chciałby wody? No to miał pecha, bo nic innego nie było. I żadne krzyki i lamenty nie pomogły… Albo woda… albo buziak na dobranoc, kładziemy się grzecznie w łóżeczku, zamykamy oczka i śpioszkujemy. Takie były nasze teorie. A jak było w praktyce? Już opowiadam 🙂
Na trzy tygodnie przed wielkim come backiem Oli do pracy, wprowadziliśmy w życie nasz plan działania. Operacja MMD (Mummy Must Disappear/Mamusia Musi Zniknąć) przeszła z fazy projektu w fazę realizacji. Poszliśmy na tydzień spać do teściów. Ola spała sama w swoim starym pokoju na piętrze. Ja spałem w pokoju z Łucją. Kiedy budziła się w nocy, mówiłem jej: nie ma mamy, poszła do pracy, dawałem jej wodę i kładłem z powrotem spać. A co ona na to? W zasadzie nic… Przyjęła ten fakt bez protestu. Napiła się wody, odwróciła się na bok i zasnęła. W następną noc identycznie. A w trzecią to już w ogóle się w nocy nie obudziła. Wielki plan zadziałał praktycznie od strzału. Szykowaliśmy się na niesamowite nocne larmo… A tu nic… Poszło jak z płatka.
Dziś nasz dzidziulek ma już prawie 18 miesięcy i generalnie nie ma problemów ze spaniem w nocy. Pojawił się za to inny problem. Budzi się zdecydowanie za wcześniej, gotowa na dzień pełen wrażeń. Ale jak tu wytłumaczyć dziecku, że godzina 5.00 to nie jest najlepszy pomysł na zabawę? No własnie się nie da 🙂 Pozostaje mieć nadzieję, że ten etap minie równie szybko. A jak było u Was? Podzielcie się Waszymi doświadczeniami 🙂
Do następnego razu…