Ledwo się marzec zaczął a już się kończy. Zdążyła przyjść do nas wiosna. Nawet dwa razy 🙂 Pod koniec lutego zaliczyła mały falstart. Ale czy ktoś to jeszcze pamięta? 😀 Ja obiecywałem sobie, że tym razem na pewno coś napiszę. Że wszystkie nasze przygody będą się tu pojawiać na bieżąco. A potem wyszło, jak wyszło…
Tak czy siak… Trzeba kolejny raz nadganiać zaległości. I w kolejnym wpisie wrzucić milion pięćset tematów.
A tak poważnie tych tematów pewnie będzie dużo mniej, bo zanim napiszę ten spontaniczny tekst do końca, okaże się że połowy tego, co sobie zaplanowałem nie napiszę… 🙂 A napiszę zupełnie inne rzeczy, o których nie miałem zamiaru wcześniej pisać. No… Cały ja. Ale przecież nie o mnie jest ta strona 😀 No nie jestem jej pierwszoplanowym bohaterem.
No to startujemy… Ostatni wpis miał miejsce 10.02. A niespełna tydzień później dopadł nas wirus-świrus. W zasadzie to dopadł tylko żoneczkę. Na całe szczęście bardzo łagodna wersja. Ale tak czy siak… zostaliśmy uziemieni. Kilkanaście dni spędziliśmy w czterech ścianach. Nie mogliśmy nigdzie chodzić ani nikt nie mógł nas odwiedzać. Zakupy rodzinka przywoziła nam pod drzwi. No wiecie… klasyczne covidowe procedury. Ja musiałem robić jakieś śmiechowe zadania w aplikacji domowa kwarantanna. (czyli strzelać sobie codziennie selfiaka i wysyłać go za pośrednictwem apki)
A dzieciaki? No Łucji bardzo brakowało przedszkola. A kiedy już wróciło wszystko do normy, to ciężko znowu było się przestawić na wstawanie i chodzenie do dzieci. Jednym słowem izolacje, kwarantanny i te wszystkie obostrzenia, zdalne nauczania itp. to nic dobrego dla dzieciaków. To będzie – za przeproszeniem – skrzywione pokolenie.
No, ale ten czas trzeba było jakoś urozmaicić. Robiliśmy sobie filmowe popołudnia. Kiedy Judyta szła spać, zaliczyliśmy z naszą Łucyjkowniczką parę seansów „długiej bajki”, czyli klasyków Disneya, Pixara czy tam innego Dream Worksa 🙂
Absolutnym klasykiem okazała się… Fanfary… Ciekawe czy zgadniecie 😀 Kraina Lodu. (pewnie nikogo to nie dziwi)
Do tego stopnia, że Łucja pytała codziennie przez całą kwarantannę: Czy dzisiaj znowu obejrzymy „o Elzie i Annie”?
Byliśmy jednak nieugięci i codziennie było coś nowego 🙂
Ale mania Krainy Lodu jeszcze ciągnęła się przez wiele długich dni.
Nawet ulubione lalki dostały nowe imiona.

No, ale przecież nie tylko na oglądaniu bajek czas w zamknięciu nam upływał. Prawdziwym błogosławieństwem okazał się być ogród. 🙂 No OK… ogród toto jeszcze nie jest. Nasz teren wokół domu 🙂 Akurat na czas naszego zamknięcia zrobiła się prawdziwie wiosenna aura. I mogliśmy dużo czasu spędzać na naszym placu zabaw. To był naprawdę miły czas. Dziewczyny się wyszalały. A Judyta nauczyła się huśtać na normalnej huśtawce. I już nie chce wracać do kubełka dla młodszych dzieci 😀 Cóż ta dziewczyna to ewenement. O jej wyczynach można by napisać osobną książkę 😉
W telegraficznym skrócie mogę tu tylko wymienić jej skoki na łóżku a raczej rzucanie się „na szczupaka” albo „swobodne spadanie” na plecy 😀 Tego opisać się nie da… To trzeba widzieć.
A no i oczywiście wychodzi sama z łóżka. (bo brakuje jednego szczebelka) A kiedy odwróciliśmy z powrotem łóżko stroną bez szczebelka do ściany, ta odpycha nogami łóżeczko i wychodzi na zewnątrz 😀
O zjeżdżaniu na zjeżdżalni nie wspominam, bo to – w tym kontekście – oczywista oczywistość 🙂

Dobrze… To teraz trochę o urodzinkach. Te były 14.03. Łucyjkownik skończył 4 lata 🙂 Nie było jakieś wielkiej imprezy, nie zapraszaliśmy dzieci z przedszkola. A poza tym w dobie pandemii nawet nie organizuje się chyba żadnych kinderbali w klubikach ani żadnych takich atrakcji. Łucja chciała zanieść do przedszkola cukierki (bo inne dzieci też zanosiły… wiadomo jak to jest ;)) A sama impreza była tylko dla najbliższej rodziny. Tak, czy siak… prezenty były, tort był. Więc – jakby nie było – pełną parą. Nie były to jakieś mega wypasione prezenty. Ale zaletą bycia dzieckiem jest to, że cieszysz się z drobiazgów i nie patrzysz na to ile hajsu wydano na taką czy inną zabawkę.
Największą furorę zrobił zestaw małego lekarza. I dalej robi… Łucja co chwilę kogoś bada 😀

No i został nam ostatni temat… Taki świeży całkiem. Przedświąteczny lockdown. Miłościwie nam panujący pozamykali nam to i owo. Ludzie są wściekli i wcale im się nie dziwię. Zamknięte przedszkola to dla wielu ludzi poważny problem, ale – prawdę mówiąc – to było kwestią czasu, kiedy do tego dojdzie. Statystki mówiły same za siebie, że rząd zafunduje nam kolejną „narodową kwarantannę”. W naszym wypadku szczęściem w nieszczęściu jest to, że (dzięki pracy Żoneczki)
jesteśmy w tej „uprzywilejowanej” grupie i Łucyjanka może chodzić do przedszkola (wraz z nią jeszcze dwójka dzieci na całe przedszkole… lub przynajmniej na maluchy+ średniaki) Biliśmy się z myślami, czy puszczać ją, ale zdecydowaliśmy, że ten pierwszy tydzień pójdzie, w drugi nie. Za tydzień jesteśmy w stanie bardziej ogarnąć opiekę, bez konieczności mieszania osób trzecich w pomoc przy dzieciach 🙂
Oczywiście to nie są w 100% zajęcia zgodne z programem nauczania, który miał być realizowany normalnie. Dzieci dostały materiały do nauki zdalnej i – przynajmniej w teorii – mają sobie to i owo z rodzicami opracować. A wiadomo jak w życiu bywa 🙂 od teorii do praktyki czasem daleka droga.
Reasumując do przedszkola chodzimy, choć nie ma normalnych zajęć. Łucja nawet się cieszy.
Przed nami święta.
Całe szczęście nie będą one takie smutne jak w zeszłym roku.
Choć do pełnej normalności jeszcze daleka droga.
