Dawno, dawno temu był sobie taki rok… Rok 2013. Był też sobie taki pan, który nazywał się Keith Chapman. Co to za jeden? – spyta ktoś… To twórca Boba Budowniczego. I jeszcze jednej bajki… Która powstała we wspomnianym właśnie 2013 roku. A potem… A potem cały świat oszalał na punkcie pewnych piesków 😀 (pytanie pozostaje czy oszalał z miłości, czy może wręcz odwrotnego uczucia)
No… i nasza starsza córka również zwariowała na punkcie Piesków z Psiego Patrolu. O tym właśnie będzie ta moja dzisiejsza rozkmina. Chyba nawet kiedyś obiecywałem, że ten temat poruszę 🙂 Ale wiadomo, jak to z moimi obietnicami bywa… Ich realizacja wymaga trochę więcej czasu.
OK… bo z góry założyłem, że wszyscy wiedzą, czym jest Psi Patrol 😀
No to na wypadek, gdyby ktoś jednak nie wiedział, leci opis z Wikipedii
Serial opisuje perypetie bohaterskich psiaków – dalmatyńczyka Marshalla, buldoga Rubble’a, owczarka Chase’a, kundelka Rocky’ego, labradora Zumy, cocker-spanielki Skye i psa chihuahua – Trackera, które wspólnie z dziesięcioletnim chłopcem Ryderem wyruszają na ratunek potrzebującym i stawiają czoło zagrożeniom. Czasami pomaga im także syberyjski husky imieniem Everest.
No to jak już wiemy o co w filmie chodzi, to jedziemy dalej. U nas wszystko zaczęło się zanim zaczęliśmy oglądać odcinki bajki o pieskach. W sieci supermarketów z owadem były jogurty z niespodzianką – bajkowymi szczeniakami. No to kochany tatuś kupił Łucuszkowi, coby się córeczka odżywiała zdrowymi deserkami (czy takie jogurciki naprawdę są zdrowe? kwestia sporna :D) No… a córeczce zabawki się spodobały. A że bajki jeszcze nie oglądała, to sobie wymyśliła, że pieski to mama, tata, Łucja, Judyta i babcia Zuzia (moja mama). Było przy tym śmiechu co niemiara.
I nawet jest z tym jej własnym nazwaniem piesków anegdota…
Była akurat u nas koleżanka. Z dziećmi. No i młodsza córeczka miała rajtki z pieskami. A właściwie z jednym. Z Chase’em. Łucja zobaczyła pieska na rajtkach i radośnie zawołała: Oooo! Baba! Koleżanka z lekkim szokersem i bulwersem (nie wiem skąd się takie oburzenie u niej wzięło) odpowiedziała: Jaka baba? To jest przecież chłop! Chase! 😀
Wiem! Żart niczym z Chwili dla Ciebie. Wracajmy jednak do tematu.
Potem zaczęło się oglądanie odcinków. Oczywiście wszystko z umiarem.
Jeden odcinek (na który składają się zazwyczaj dwie bajki) przed południem (kiedy Judyta idzie spać) i jeden po obiedzie (kiedy Judyta idzie spać) Udaje nam się na razie to w miarę opanowywać. Jest tylko jeden problem: na Netflixie nie ma nowych odcinków… więc jedziemy w kółko stare 😀
No na samej bajcie jednak się świat nie kończy. Bo przecież machina marketingowa musi się kręcić. Gadżetów z pieskami jest masa. My (a właściwie ja) kupujemy tylko te, które mogą mieć jakieś walory edukacyjne.
Np. Puzzle. Ich układanie to naprawdę fajna sprawa. Przyznaję się bez bicia, mnie – starego konia – układanie puzzli mocno wkręciło 😀
Są też książki…
Mamy… Czytamy… Przed snem. Choć czytanie o pieskach przed snem, sprawia, że zasypianie staje się o wiele trudniejsze niż czytając np. zbiór klasycznych baśni. A najgorszym pomysłem, jaki wpadł mi do głowy, było przerobienie „na gorąco” książeczki o przygodach Basi, na opowiadanie o przygodach Rydera i piesków. Aaaa… No i czytanie 55 raz tej samej książki, prowadzi do nauczenia się jej przez Łucję na pamięć. Cóż… zdarza się 😉
Mamy też klocki… takie zwykłe… kupione za parę złotych w Pepco. Ale Łucja swego czasu miała fazę na budowanie bazy piesków. No oczywiście nie sama. Bazę miał zbudować tata 😀 A tacie to oczywiście w graj.
Tak samo jak budowanie z Lego.
Mamy też parę ciuszków z pieskowej serii. Łucja sama zdecydowała, że różowa bluzka jest na niedzielę a szara na sobotni wypad do babci. (w ogóle jej umiejętności związane z wybieraniem ubrań, to temat na osobną historię) I to chyba wszystko… 🙂
Co jeszcze mogę napisać? Łucja mocno identyfikuje się z jednym z „dziewczęcych” piesków – Skye. Jest to też dla nas jakiś punkt zaczepienia.
W rozmowach wykorzystujemy pytania pełne ciekawości: czy ona by tak postąpiła? Czy grymasiłaby przy jedzeniu albo czy nie chciałaby podzielić się zabawką z siostrzyczką? Oczywiście raz to lepiej działa, raz gorzej. Cóż nie każdy dzień przecież jest idealny… podręcznikowy.
A w podsumowaniu napisałbym, co ja – tak ogólnie – widzę ważnego w tym serialu animowanym. Tak to zabrzmiało poważnie… „co widzę ważnego”. Wiecie o co chodzi… Walory edukacyjne, czy coś w ten deseń. Przede wszystkim bierzemy poprawkę na to, że to serial dedykowany widzom 3+
Niektóre odcinki czy problemy bohaterów są głupkowate. Niektóre postaci drugoplanowe również są, mówiąc delikatnie, infantylne. No, ale to tylko detale. Elementy większej mozaiki. Dobra… do rzeczy.
Dla mnie najważniejszym, bardzo mocnym przesłaniem (poza oczywistym, że trzeba pomagać innym, kiedy są w potrzebie) jest tolerancja. Pokazanie na przykładzie piesków, że różnimy się od siebie. Każdy ma inne talenty, inne zalety, ale ma też wady. Każdy się czegoś boi. Każdy lubi inaczej spędzać wolny czas. Są wśród nas również słabsi, niezdarni. Ale oni również są częścią naszej grupy czy społeczności. Oni również coś wnoszą.
Coś nam wszystkim dają. Teraz spoiler dla tych, którzy nie znają bajki.
Dalmatyńczyk Marshall jest niezdarą. Zawsze się o coś potyka, przewraca się itp. Ma różne wypadki. Ale nikt go z tego powodu nie odrzuca. Nikt się z niego nie śmieje, nie wytyka go palcami. Wręcz przeciwnie. Pieski dają swojemu przyjacielowi do zrozumienia, że jest im potrzebny. Że bez jego pomocy nie daliby sobie rady.
Koniec spoilera. Następna ważna rzecz: ochrona środowiska. Co jakiś czas przewijają się odcinki, które w moim odczuciu, są bardzo poważnym potraktowaniem młodego widza. Mnie utkwił w pamięci odcinek, który opowiadał o rozlanej na morzu plamie ropy z tankowca. Gruby temat?
No pewnie… ale opisany w łatwy do przyswojenia sposób. No i w tym temacie nie można zapomnieć o powiedzonku kundelka Rocky’ego: „Nie wyrzucaj – wykorzystaj”.
Dobra. Myślę, że wystarczy tych piesełkowych rozkmin.
Kończę te moje „pisanki” na dziś.
Do następnego razu.